
Kącik poetycki. Wiersze Marianny Bręklewicz
W natłoku codziennych spraw i obowiązków często zapominamy o wyjątkowości otaczającego nas świata. W złapaniu oddechu i chwili zadumy z pewnością pomogą wiersze Marianny Bręklewicz, dotyczące człowieka, natury i sensu istnienia.
Marianna Bręklewicz urodziła się w 1919 roku, a zmarła 90 lat później, w roku 2009. Przez całe swoje życia była związana z ziemią niechanowską. Wiersze, które pisała nawiązywały do piękna przyrody, otaczającej rzeczywistości, wiary chrześcijańskiej, problemów świata i życia człowieka. Była doskonałym obserwatorem, zauważała dobro i zło. W swoim życiu i w swojej poezji zawsze starała się dostrzec nadzieję, właściwą drogę i cel, który możemy osiągnąć i który nada sens każdej życiowej sytuacji, w jakiej się znajdziemy. W okresie, kiedy proboszczem parafii pod wezwaniem świętego Jakuba Apostoła w Niechanowie był ksiądz kanonik doktor Kazimierz Głów, pisała wiersze do kościelnej gabloty.
Styczeń to pierwszy miesiąc roku. Miesiąc, w którym przyroda rozpoczyna swoją dwunastomiesięczną wędrówkę i wszystko zaczyna się od nowa. Jest to zarazem czas, kiedy ludzie otwierają nowy rozdział w swoim życiu, planują i podejmują postanowienia. Rok 2021 i pandemia koronawirusa niejednokrotnie zmusiła wielu z nas do całkowitej zmiany celów i zamierzeń. Zaczęto doceniać zwykłe, małe radości i codzienną normalność, która może wcale nie być oczywista.
Wiersze Marianny Bręklewicz rozpoczynają kolejny rok, dotyczą życia człowieka, jego zachowań wobec innych ludzi oraz piękna, znaczenia i siły przyrody. Z wierszy tych dowiadujemy się, że życie bywa trudne, że nie na wszystko mamy wpływ, ale są wartości i drogowskazy, którymi warto się kierować.
Noworoczne życzenia 
Ledwie kalendarz otworzył oko stycznia 
Zasnute bielmem białych mgieł i szronu 
Rok stanął z twarzą bez wyrazu 
I w samą północ wszedł jak cień do domu. 
I to co komu marzy się i pragnie 
Co w sercu zagra i nadzieją świeci 
Z pod uchylonej pół powieki nocy 
Jak uśmiech spada albo jak łza leci. 
A tylko tyle dopełnić się może 
Co zapisane w wiecznym lodzie losu 
Że z męskiej dłoni tryśnie piękna dzielność 
Że spadną w śnieg gwiazdy kobiecych włosów. 
Płyńmy w zatokę wiecznego czasu 
Rejsem koniecznym, gdzie czeka kalendarz 
Bo wielkie morze, co być może 
W żaglach nadziei płynie, człowiek-żeglarz…
Dla tych chciałem żyć! 
Ja chcę być dla smutnych 
Dla tych, którzy są sami 
Chcę być dla tych, 
Którzy płaczą głuchymi łzami 
Dla tych, co pragną ciszy 
Dla tych, których nikt nie słyszy 
Dla jęczących z bólu, którym trzeba 
Serca i łagodnych dłoni 
Chcę być dla wątpiących 
I dla zrozpaczonych 
Dla tych, którzy tęsknią, 
Dla niepocieszonych 
Dla chorych, którzy stracili już nadzieję 
Dla słabych, dla starych i łzy roniących 
Dla cierpiących, którzy są omijani 
Dla wszystkich, którym mógłbym pomóc 
Swoją wiedzą, sercem i lekami.
Błogosławieni 
Błogosławieni Ci, co w jesień szarą 
ludzkiego życia, wnieśli trochę słońca. 
Swym poświęceniem i swoja ofiarą 
uczyli cierpieć i wytrwać do końca. 
Błogosławieni – co swoim uśmiechem 
chcieli poruszyć skrzepłe serca tchnienie. 
Bo choć zadźwięczy tylko smutnym echem 
to pozostanie mu jasne wspomnienie. 
Błogosławieni - co w serce stygnące 
wlali zapału, męstwa jasne zdroje. 
Rozpalić chcieli słońce zachodzące 
I współcierpieli … Raniąc serce swoje.
Stary dzwonnik 
Na skraju lasu 
Przy wiejskiej kapliczce 
Mieszkał dzwonnik stary 
Co dzień na Anioł Pański 
Dzwonił pełen wiary 
Dźwięk dzwonu niosło echo 
Przez pola i zagony 
Pochwalony, pochwalony 
Niech będzie Bóg 
Przez ludzi uwielbiony 
A że dzwonnica też była stara 
Nie sprostała swemu zadaniu 
I dzwon runął na ziemię rozkołysany 
Stanął dzwonnik skamieniały 
Łza potoczyła się po licach 
Czyżby i dla mnie godzina wybiła 
Upadł twarzą do ziemi 
I serce mu z bólu pękło 
Zaszumiały białe brzozy 
Taką oto puentą: 
Że kiedy w swej pracy odnajdziesz Boga 
nieustraszoną Ci będzie napotkana trwoga.
Przeznaczenie 
A ci, co chytrzą bez końca 
Mają serce zimne jak głaz 
Zazdrość ich rozpiera na powodzenie innych 
Językiem kłują jak żmija, wypluwając z siebie jad 
Mało i mało wciąż dla nich 
Ani się obejrzą, jak ich koniec nastanie 
Bagaż na wieczność mają pusty 
Tylko łopata cmentarnej ziemi i taki koniec mości panie 
A człowiek nie żyje tylko po to 
By korzenie zapuścił w Matkę Ziemię 
Chociaż ma czynić sobie ją poddaną 
Inne jest dla niego końcowe przeznaczenie.
Zbigniew Bręklewicz